wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział XI

- Dustin, pospiesz się! – szepnęła głośno zdenerwowana Julie.
    Chłopak wszedł do auli i delikatnie zamknął za sobą ciężkie drzwi. Spojrzał na Julie, która natychmiast spuściła wzrok, gdy tylko spostrzegła, że oczy chłopaka błądzą po jej ciele. Louis nie zwracał na nich uwagi i od razu zabrał się do dokładnego badania sceny.
    - Jesteśmy tu bezpieczni. – powiedział, idąc między rzędami identycznych krzesełek. Był bardzo ostrożny, nic nie widział i szedł powoli, muskając delikatnie wierzch tapicerki. – Ale proszę was, na miłość boską, bądźcie cicho! Nie chcemy jeszcze robić rozgłosu.
    - Lou… - zaczęła Julie, ale chłopak szybko jej przerwał.
    - Nie nazywaj mnie tak. – powiedział oschle.
    - Dobra, ale chodzi o to, że to nie była wina Dustina, że narobił tyle hałasu. Żadne z nas nie widziało tego ciała.
    Dustina przeszły ciarki, gdy tylko przypomniał sobie powoli gnijące ciało, które leżało na podłodze. Światła zgasły na chwilę, jakby ktoś odciął ich od świata, a on, jako, że szedł przodem, pierwszy wpadł na zwłoki. Upał tak niefortunnie, że spowodował niezłe zamieszanie. Odgłos, który wydał przy upadku, przyciągnął wygłodniałego truposza, który w pierwszej kolejności zabrał się za martwe ciało, co pozwoliło Dustinowi, Julie i Louisowi na dostanie się do auli.
    Mieli szczęście, że byli na tyle blisko sali, której szukali, że zanim wywaliło prąd, zdążyli zobaczyć gdzie są drzwi. Teraz wystarczyło się tylko kierować przed siebie i nasłuchiwać: ostatnie czego chcieli to spotkanie twarzą w twarz z zombie.
    - Może wiecie gdzie są jakieś latarki albo cokolwiek, co pozwoli nam przejrzeć te ciemności? – zakończył tą dyskusję Louis.
    Chciał zmienić temat. Wiedział, że kłótnie na nic się nie zdadzą. Przez ten czas, kiedy byli na siebie skazani, mimo wielu sprzeczek na przeróżne tematy bardzo polubił tych ludzi. Przez swoją oschłość pokazywał jak zależy mu na tym, żeby żadnemu z nich nic się nie stało. Louis był pewny, że nigdy nie wybaczył by sobie takiej sytuacji.
    Nie jeśli może temu zapobiec.
    Wychodząc z piwnicy, poruszony tym co powiedziała Abby, postanowił, że woli umrzeć niż żyć ze świadomością, że ktoś umarł za niego. Bycie przydzielonym do drużyny razem z Julie i Dustinem nie ułatwiało tego zadania.
     - Na pierwszych zajęciach kółka teatralnego zostaliśmy oprowadzeni po całym pomieszczeniu. – Julie w przeciwieństwie do Louisa szła bardzo pewnie, jakby znała na pamięć każdy centymetr kwadratowy auli. – Panna Scott, nasza opiekunka, pokazała nam również pomieszczenie techniczne. Wiecie podnoszenie kurtyny, zmiana tła… - Dziewczyna weszła po stromych schodach na podest i nie wahając się ani chwilę, skręciła z prawo, tuż za gruby, czerwony materiał. – i sterowanie oświetleniem.
    Julie stanęła naprzeciwko panelu kontrolnego i po kilku nieudanych próbach wreszcie natrafiła na właściwy guzik – reflektory zapłonęły oślepiającym blaskiem.
    Błysk był tak intensywny, że oślepił Louisa i Dustina i oboje musieli zakryć swoje oczy. Dopiero po chwili, gdy ich wzrok przyzwyczaił się do światła, zerknęli za stojącą na podeście Julie, która ukłoniła się w teatralnym geście.
    - Ale jak? – wyjąkał Dustin piskliwym głosem. Odchrząknął i dodał już normalnie: - Przecież w całej szkole wysiadły korki. Widzieliśmy to na własne oczy.
    - Problem w tym, że my nic nie widzieliśmy. – poprawił go Louis. – Jak odpaliłaś światła?
    - Mówicie o tym, jakby to był mój pierwszy przebłysk geniuszu. – powiedziała Julie. Próbowała udać obrażoną, jednak jej to nie wyszło i wybuchła śmiechem. – Musicie się nauczyć, że nie jestem taka tępa na jaką wyglądam.
    Dustin i Louis jednocześnie spuścili głowy i zaczęli intensywnie oglądać czubki swoich poplamionych butów.
    - Nie udawajcie, że nigdy nie pomyśleliście o mnie „głupia cheerleaderka”. Każdy tak sądzi, dopóki nie pozna mnie lepiej. – Julie westchnęła głośno i domyślając się, że nie spotka się z żadnym odzewem ze strony chłopaków, powiedziała: - Sala ma własny agregat. Właśnie na takie przypadki. Podobno kiedyś w środku wystawiania „Hamleta” zabrakło prądu i wybuchła panika. Dyrekcja postanowiła, że nigdy więcej nie dopuszczą do powtórzenia tego zdarzenia i kupili agregat.

    Po przeszukaniu rekwizytorni Louis i Julie nie znaleźli żadnych latarek ani innych przydatnych przedmiotów – jedynie kilka sukienek z głębokiego rokoko.
    - Czy zanim odeszłaś, zdążyłaś wystąpić w chociaż jednej sztuce? – spytał Louis.
    Przegrzebywał się właśnie przez stertę kapeluszy, gdy natknął się na coś, co mogło im się do czegoś przydać. Dotknął palcami chłodnego metalu.
    - W jednej. „Skąpiec”. Potrafisz wyobrazić sobie mnie w pudrowanej peruce i bufiastej sukni?
    Julie zaśmiała się perliście. Wspólne poszukiwania sprzętu sprawiły, że lodowy mur, który postawili między sobą zaczął powoli topnieć.
    - Właściwie pewnie nie wyglądałabyś tak źle. – odparł Louis, zanim zastanowił się nad sensem wypowiadanych słów. Nie dał Julie szansy na rewanż i szybko zmienił temat. – Patrz co znalazłem. Myślisz, że się przyda?
    Julie zaśmiała się jeszcze głośniej niż poprzednio i łapiąc się za brzuch powiedziała:
    - Chcesz żebyśmy szli na hordy zombich z lampą naftową?
    - Są na baterie. – odrzekł chłopak. – Widzisz, tu jest włącznik.
    Julie dotknęła pstryczka i lampa od razu się zapaliła.
    -  Nie wiemy na jak długo starczą.
    - Bierzemy. – skwitował chłopak. – Tego jest więcej, każdy będzie miał swoją.
    Do ich uszu dotarł głośny huk i przyduszony krzyk. Zerwali się na równe nogi i pobiegli zobaczyć, co się dzieje z Dustinem. Julie stanęły przed oczami najgorsze możliwe scenariusze.
    Gdy tylko zobaczyli przykucniętego Dustina, z gardła dziewczyny wydał się nieokreślony dźwięk, coś pomiędzy jego imieniem, a chrumkaniem świni.
    Podbiegła do niego i uklęknęła.
    - Dustin! – teraz Julie krzyknęła wyraźnie jego imię.
    - Nic mi nie jest. Za mocno zamknąłem tą klapę i nie zdążyłem cofnąć dłoni.
    Dopiero teraz oboje zobaczyli fioletowe palce, które Dustin wydostał spod drewna. Wstał nieporadnie, wspierając się na zdrowej dłoni.
    - To nie wygląda zbyt dobrze. – powiedział Louis, przyglądając się kończynie kolegi. – Możesz nimi ruszać?
    Dustin spróbował zgiąć palce, ale natychmiast jego twarz wygięła się w wyrazie tępego bólu.
    - Nie dam rady.
    Louis pokręcił głową, próbując znaleźć jakieś odpowiednie rozwiązanie.
    - Możemy później coś wymyślimy.
    - O cholera. – zaklęła Julie.
    - Ej, damie nie przystoi. – powiedział Dustin.
    - Nie o to chodzi. – Julie głośno przełknęła ślinę, czuła, że jej przełyk robi się suchy jak wata. Tępo wpatrywała się w drzwi, nie ruszała się, jakby jej nogi wrosły w drewno i do końca życia miała pozostać w takiej pozycji.
    Louis i Dustin odwrócili się, tak, że teraz stali przodem do drzwi.
    Do drzwi, w których stał zombie.
    Zgniłozielona skóra i przekrwione białka oczu kazały im uciekać, jednak oni stali jak sparaliżowani. Może dlatego, że się bali. Może dlatego, że nie byli przygotowani, żeby w tym momencie rozpocząć swoją akcję. Może dlatego, że wszyscy w tym samym momencie pojęli, kto lub co, stoi przed nimi.
    - Och Johnny. – szepnęła Julie. Zamgliło się jej przed oczami od łez, które napłynęły. – Co się z tobą stało?
   Louis jako pierwszy odzyskał zdolność szybkiego myślenia. Czy dlatego, że Johnny, a raczej jego pozostałość, nie był jego chłopakiem ani kumplem z drużyny? Nie wiedział, jednak wpadł na najlepszy pomysł wyjścia z tej sytuacji. Trybiki w jego mózgu pracowały w zawrotnym tempie, kiedy on podjął decyzję.
    - Biegnijcie do garderoby aktorów i się wydostańcie stąd. Teraz!
    Jego okrzyk sprowadził Julie i Dustina na ziemię, który poderwali się do biegu w lewą stronę. On pobiegł w przeciwnym kierunku, do pomieszczenia technicznego.
    Kiedyś Louis interesował się techniką, więc szybko pojął, który guzik uruchamia muzykę. Mimo beznadziejnej sytuacji myślał, że wybuchnie śmiechem, gdy usłyszał pierwsze takty „Jeziora Łabędziego”.
    Cóż musi wystarczyć, pomyślał. Ustawił maksymalną głośność i mając nadzieję, że jego plan zbawi wszystkie zombie do auli, pobiegł w kierunku swych towarzyszy.
    Kiedy przebiegał przez podest, spojrzał w wnętrze sali i zobaczył, że ich działania przynoszą zamierzony skutek – coraz więcej truposzy pojawiało się na widowni. Jednak duża odległość od nich, pozwalała na spokojną, o ile można tak ją nazwać w tych warunkach – ucieczkę.
    Wpadł do garderoby i od razu zobaczył co się dzieje. Dustin próbował wywarzyć drzwi ramieniem, ale one stawiały opór. Julie szukała czegoś w szafach, ale nie znalazła nic, co pomogłoby Dustinowi.
    Zostali zamknięci. Są w pułapce. Ich plan się nie powiódł.
    Louis podjął jedyną racjonalną decyzję – wrócił na salę. Na szczęście Julie i Dustin zrozumieli co chciał zrobić i poszli za nim.
    Zombie były coraz bliżej, ale trójka nastolatków zamiast iść prosto na nich, skręciła w lewo, tuż na schody prowadzące na balkon.
    Balkon to miejsce, gdzie podczas wszystkich wydarzeń siedzą nauczyciele. Widzą stąd najlepiej scenę i widownię pod sobą. Teraz stało się to bardzo przydatne, gdyż był to idealny punkt obserwacyjny.
    Dustin podszedł do drzwi, które znajdowały się dokładnie piętro wyżej od tych wejściowych do sali, przez które teraz wchodziły tłumy truposzy. Naparł na nie całym swoim ciałem, ale one ani nie drgnęły. Louis zaczął mu pomagać i zdawały się one powoli ustępować. Nie były zamknięte jak te poprzednie, te były po prostu bardzo mocno zatrzaśnięte.
    Julie obserwowała tłum na dole i nie zauważyła, że jeden z zombiaków dostał się na schody, które prowadziły na balkon. Zanim zdążyła krzyknąć, ten ją zaatakował. Dziewczyna kopała go i szarpała, ale na nic to się zdawało. Nagle ktoś wymierzył truposzowi mocnego kopniaka, który zwalił go z powrotem na schody.
    Julie dopiero teraz dokładnie się przyjrzała napastnikowi – to Johnny ją zaatakował. Musiała przyznać, że nawet jako odrażająca, krwiożercza istota był na swój sposób pociągający.
    Ten jeden moment, kiedy się zawahała sprawił, że truposz złapał ją za kostkę. Tym razem jej ciało przeszedł dreszcz, spowodowany dotykiem zimnej skóry. Zaczął ją ciągnąć razem z sobą, a ona krzyczała najgłośniej jak potrafiła. Jak zza mgły dotarł do niej męski głos.
    - To nie on! Julie, zabij go!
   Julie wyciągnęła z kieszeni puszkę gazu pieprzowego i wymierzyła go w przeciwnika. Kiedy miała go prysnąć truposzowi w twarz, przed oczami stanęły jej wszystkie chwile spędzone z Johnnym. Było im razem tak dobrze, a ona miała go teraz ogłuszyć? W gdzieś w tle usłyszała otwierane drzwi.
   Nie zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, ponieważ czyjaś stopa znowu uderzyła zombiaka w twarz. Teraz bezwładnie sturlał się po schodach, niczym gumowa piłka.
   Dustin podał Julie rękę i pomógł jej wstać. Nie było czasu na pretensje – udało im się otworzyć drzwi i musieli się jak najszybciej stąd wydostać. Wybiegli szybko na korytarz na piętrze.
   Gdy tylko wydostali się na zewnątrz, Louis i Dustin zatarasowali drzwi pobliską szafką. Nie chcieli powtarzać kolejny raz tego strasznego scenariusza. Rozbiegli się w przeciwnych kierunkach, aby sprawdzić czy pozostałe drzwi, którymi można się tu dostać są zablokowane. Ku ich zdziwieniu reszta wejść była nie do przejścia, co mogło oznaczać dwie rzeczy.
    Znaleźli się w paszczy wroga albo ktoś jeszcze stara się przetrwać.
____________________________
Wiecie co? Podoba mi się ten rozdział :)
Wyjątkowo nie ma tutaj Marby (rany, spodobało mi się to określenie), bo chcę podtrzymać napięcie związane ze śmiercią xd
Przepraszam za nieobecności na Waszych blogach, postaram się je jak najszybciej nadrobić ;)
Odpowiedziałam na większość nominacji do LBA, jeślibyście chcieli zapoznać się z moimi odpowiedziami to serdecznie zapraszam (trzeba kliknąć ten obrazek z LBA, który znajduje się po prawej stronie bloga lub dla leniwych, wystarczy kilknąć tutaj). 
Powiadam Wam, niedługo wyjaśni się tajemnica z Jules, wskazówek szukajcie w prologu.  

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział X

                 Echo kroków mieszało się z nierównomiernym oddechem i roznosiło się po pustych korytarzach Lincoln Bay High. Dustin szedł przodem i przy każdym zakręcie zatrzymywał się, aby spojrzeć, czy nie podążają ich tropem niepożądane osobistości. Jak na razie musieli pozostać niezauważeni i zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę.
    Od Martina i Abby odłączyli się od razu po wyjściu z piwnicy. Opuszczenie ich kryjówki było bardzo ryzykownym posunięciem, ale koniecznym, aby odzyskać wolność. Jak wcześniej założyli sobie, ich plan miał na celu dotarcie do jedynego miejsca, gdzie prawdopodobnie były działające telefony. Dostanie się tam i wykonanie tego jednego, niezwykle ważnego telefonu – to było zadanie Martina i Abby. Natomiast Louis, Dustin i Julie mieli po prostu jak najdłużej utrzymać zombie z dala od nich.
    Najlepszym miejscem na wykonanie tej misji wydawała się aula. To duże pomieszczenie, mogące pomieścić wszystkich uczniów szkoły, używane było głównie na uroczystości, przestawienia i przemówienia dyrektora, dotyczące prawidłowego wychowania nastolatków. Sala miała kształt prostokąta, a na przeciwległym boku do ogromnych drzwi znajdowała się scena ze specjalnie przygotowaną mównicą.  Środek natomiast był zapełniony najwygodniejszymi krzesełkami w całej szkole.
     Jednak trójka nastolatków kierujących się do auli, nie mogła zostać zdemaskowana od razu po wyjściu z piwnicy. Potrzebowali trochę czasu na miejscu, jak to pięknie określił Louis „zbiórki wszystkich martwych, ale jednocześnie chętnych zabijania”, bowiem musieli dobrze zaplanować swoją drogę ucieczki. Postanowili, że wydostaną się z sali przez otwór w podłodze, który był miejscem, gdzie podczas przedstawienia stali suflerzy, a jednocześnie prowadził do pomieszczenia technicznego, a co za tym idzie – do wyjścia. Julie kiedyś była członkiem kółka teatralnego, ale trwało to krótko i nie mogła sobie przypomnieć, gdzie dokładnie trzeba było skręcić pod sceną. Egipskie ciemności, które tam panują zdecydowanie nie ułatwiały jej zadania. Dlatego też, trzeba było wszystko dokładnie przeszukać – nie mogli pozwolić sobie na choćby najmniejszą pomyłkę, bo wiedzieli, że cena, którą przyjdzie im za nią zapłacić będzie nie do zniesienia.
    Szli właśnie wzdłuż uczniowskich szafek, które były przymocowane do ścian korytarza, gdy Julie nagle się zatrzymała. Odwróciła się na pięcie i bez słowa ruszyła w przeciwnym kierunku. Pierwszym, który zdał sobie sprawę z zaistniałeś sytuacji był Louis.
    - Co ty wyprawiasz, do cholery? – syknął, gdy tylko oprzytomniał. Chłopak złapał mocno Julie za nadgarstek, przyciągając ją do siebie. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów, ale przestrzeń, która była między nimi, niemal wybuchła od napięcia, które tworzyli, patrząc na siebie wściekłym wzrokiem.
    - Przestań. – powiedziała stanowczo. – To boli.
    Julie zaczęła wyszarpywać swoją dłoń z mocnego uścisku chłopaka, który nie chciał jej puścić.
    - W takim razie oświeć nas i powiedz co robisz. – odrzekł Louis, siląc się na ton nieznoszący sprzeciwu.
    Julie przewróciła oczami.
    - Tam jest moja szafka.
    - Nadal nie rozumiem, jak to mam nam pomóc.
    Dziewczyna nie zwracała uwagi na Louisa i mimo jego narzekań, poszła w stronę swojej szafki.
    - Cienie do powiek i szminki pomogą nam w apokalipsie zombie? – Louis nie dawał za wygraną i nadal bezlitośnie kpił z dziewczyny. – Chcesz ich pomalować, żeby ładnie wyglądali, kiedy Dustin i ja rozwalimy im głowy?
    - Chłopie, odpuść. – powiedział Dustin, klepiąc Louisa w uspokajającym geście po ramieniu. – Pamiętajcie, że kłótnie nam nie pomogą.
    Julie wykręciła właściwy kod, uruchamiający zapadnie w zamku i ostrożnie otworzyła szafkę tak, aby ta nie wydała charakterystycznego skrzypnięcia. Chłopakom ukazała się jej zawartość – typowa przechowywalnia popularnej dziewczyny. Nie zauważyli żadnych książek poza kompletem, który dostali na początku roku szkolnego i spokojnie sobie leżał na samym dnie. Skutecznie go zakrywały przeróżne notesy, w tym jeden zdecydowanie większy. Górna półka była pełna kosmetyków, Louis się nie pomylił – znaleźli tu prawdziwy arsenał do walki z brzydotą. Na drzwiczkach było przymocowane wielkie lustro, które w kilku miejscach zakrywały fotografie. Przedstawiały one uśmiechniętą Julie w towarzystwie kilku dziewczyn, zapewnie jej koleżanek z drużyny cheerleaderskiej oraz pewnego chłopaka.
    Louisa ogarnęła wściekłość, kiedy zobaczył to zdjęcie. Również Dustin stał się czerwony na twarzy. Julie obejmowała na tych zdjęciach Johnny’ego Cartera – chłopaka, przez którego musieli zostać po lekcjach. Chociaż jeśli pomyśleć o tym na spokojnie, to może nawet dobrze się stało, że trafili do kozy – przynajmniej nie skończyli jak ci, którzy byli wtedy w szkole.
    Dziewczyna sięgnęła w głąb szafki i wyciągnęła małą puszkę, która była ukryta za książkami i notesami. Rzuciła ją Dustinowi, aby ten mógł się dokładniej przyjrzeć.
    - Może kosmetyki nam nie pomogą, ale sądzę, że to może się przydać. – powiedziała.
    - Dezodorant? – prychnął Louis.
    Twarz Dustina rozpromieniła się, gdy tylko ten lepiej zobaczył opakowanie puszki.
    - To nie dezodorant. - rzekł, a widząc skołowaną minę Louisa, dodał: - Nie wiedziałem Julie, że pozwolili ci trzymać w szkole gaz pieprzowy.
    Julie zachichotała.
    - Nie pozwolili. 
 

                 Martin i Abby szli opustoszałym korytarzem, trzymając się blisko siebie. W razie ataku byli gotowi wzajemnie się osłaniać, a jednocześnie wyczuwalna obecność drugiej osoby we swoisty sposób ich uspokajała. Nie mogli się do siebie odzywać, więc chociaż ciepło towarzysza sprawiało, że czuli się dobrze.
    Chłopak prowadził tak pewnie, jakby znał drogę na pamięć. Co z resztą nie bardzo się różniło od prawy, w końcu bywał w gabinecie dyrektora dosyć często. Abby była tam tylko dwa razy – po raz pierwszy, ponad rok temu, gdy zapisywała się do Lincoln Bay High, a koleinie znalazła się tam kilka dni temu, kiedy została przyłapana na wykradaniu żab z pracowni biologicznej.
    Te wydarzenia miały miejsca zaledwie kilkadziesiąt godzin temu, ale cała piątka dawno straciła poczucie czasu. Równie dobrze mogło mieć to miejsce wczoraj, jak i trzy dni temu. W piwnicy nie ma świateł – ich cykl dobowy runął w gruzach.
    Żarówka pod sufitem migała i rzucała nie równą poświatę na korytarz. Momenty przerw stawały się coraz dłuższe, aż w końcu stało się zupełnie ciemno.
    - Super. – mruknęła Abby. – Pewnie korki wysiadły.
    - Przecież znam drogę na pamięć. – szepnął Martin. – To tylko drobna trudność, którą pokonamy, tak jak radzimy sobie z innymi.
    - Byłeś w gabinecie dyrektora tyle razy i nie wiesz, że nie dostaniemy się tam bez prądu?
    Martin wytrzeszczył oczy, ale Abby i tak nie mogła go zobaczyć, mrok był zbyt gęsty.
    - Drzwi do gabinetu są automatyczne i działają na prąd. – odpowiedziała dziewczyna, jakby to była zupełnie naturalna rzecz i każdy musiał to zauważyć. – Nie wejdziemy tam, gdy wywaliło korki.
    - Jesteś stanie coś z tym zrobić? – spytał chłopak, rozważając wszystkie możliwości.
    - Wiesz gdzie jest najbliższy kantorek? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie Abby.
    - Jasne, będziemy musieli trochę zboczyć z drogi, ale to niedaleko.
    - W takim razie idziemy pobawić się prądem.
    Martin szukał czegoś w ciemnościach i kiedy natknął się na drobną dłoń, złapał ją i splótł palce dziewczyny ze swoimi. Abby uśmiechnęła się i była wdzięczna wszystkim siłom, że Martin nie widzi teraz jej twarzy, która oblała się purpurą.
    - Pozwolisz, że cię złapię za rękę? – spytał - Wiesz, jest tak ciemno, a ty nie wiesz gdzie iść… nie chcę, żeby mój mały geniusz się gdzieś zgubił.
    - Kto tu jest mały? – powiedziała Abby, tłumiąc śmiech. Wiedziała, że mimo różniących ich niemal dwudziestu pięciu centymetrów, Martin nigdy nie uważał się za lepszego. Była to jedna z wielu cech, które w nim ceniła.

               Martin zatrzymał się gwałtownie i pociągnął Abby za sobą, nie pozwalając jej iść dalej. Przyłożył jej palec do ust, dając wyraźny sygnał, aby się nie odzywała. Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
    Po chwili Abby usłyszała to, co sprawiło, że Martin wcisnął się z nią w kąt między szafkami a drzwiami do jakieś klasy.
    Miarowe szuranie wypełniło korytarz, a im bliżej tajemnicza postać była, tym głośniej dało się słyszeć świszczący oddech. Abby nie widziała co się przed nią znajduje, ale doskonale zdawała sobie sprawę do tam jest. Truposz był gotowy zabić ich, gdy tylko zorientuje się gdzie się ukrywają. Najmniejszy wydany odgłos mógł zdradzić ich położenie.
    Abby ścisnęła mocnej dłoń Martina. Ten odwzajemnił jej uścisk. Te kilka sekund, gdy truposz był najbliżej ich, był najdłuższą chwilą w życiu Abby i Martina.
    Zombie zaczął się oddalać, a kiedy już nie mogli go usłyszeć, dziewczyna popatrzyła tam, gdzie sądziła, że znajdują się oczy chłopaka.
    - Martin, my wysłaliśmy Louisa, Dustina i Julie na pewną śmierć, jeśli oni ich to dopadną to, to…
    - Spokojnie, poradzą sobie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z ich możliwości.

______________________
Nowy rozdział! Nareszcie xd
Jak sądzicie, jak się dalej potoczą losy bohaterów? I czy zastosuje się do Waszej prośby i oszczędzę Abby? Cóż, cierpliwości... ;)
Zapraszam do komentowania i wyczekiwania następnych rozdziałów, mam nadzieję, że jesteście ciekawi co się dalej stanie :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział IX

- To było takie banalne, jak mogliśmy wcześniej na to nie wpaść!
    Martin krążył po piwnicy, mocno gestykulując. Był zdenerwowany swoją głupotą i tym niedopatrzeniem, którego dokonał.
    - Rany, chłopie, usiądź, bo zaraz wybuchniesz – westchnął Dustin – To całe twoje chodzenie w kółko doprowadza nas wszystkich do szału. Może wreszcie zechcesz nam powiedzieć, co takiego genialnego przeoczyliśmy, chcąc przeżyć? – zaproponował.
    Martin ciężko opadł na krzesło i popatrzył na swoich towarzyszy.
    - Cały czas kręciliśmy się wokół tego. Żadne z nas nie myślało, że wyjście z naszej beznadziejnej sytuacji może być takie proste.
    - Martin – rzekła zniecierpliwiona Julie – Przejdź już do rzeczy.
    - Telefon komórkowy -  odpowiedział chłopak.
    - Słucham? – odparła zdziwiona Abby – Co masz na myśli? Przecież nasze komórki są w… - dziewczyna umilkła, pojmując plan Martina.
    - Właśnie o to mi chodzi. Siedzieliśmy tu, bo myśleliśmy, że nie możemy się jak skontaktować ze światem zewnętrznym. Jednak możemy. Wystarczy tylko dostać się do gabinetu dyrektora i wykonać stamtąd parę telefonów. Gabinet jest od środka zamykany, więc będziemy tam bezpieczni.
    - Twój plan jest w istocie genialny – powiedział Louis. – Jednak widzę w nim jedną lukę, która uniemożliwia nam jego wykonanie. Jeśli się stąd ruszymy to pożrą nas zombiaki. Albo co gorsze – ugryzą nas i sami się nimi staniemy.
    - Jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Musimy się rozdzielić.
    - To jest zły pomysł – odparł Dustin.
    - Nie damy rady – zgodziła się z nim Abby.
    - Przecież nie jest pewnie ich tak dużo. Potrzeba tylko odciągnąć ich od gabinetu dyrektora.
    Martin był przekonany o słuszności swoich słów. Wiedział, że to jest jedyna możliwość, aby mogli się stąd wydostać. Każda sekunda, minuta, godzina spędzona w tej ciasnej piwnicy nie działała nikomu na zdrowie. Poza tym zaczynało im się kończyć jedzenie, a Martin wolał nie myśleć co się stanie, kiedy zabraknie pożywienia. Wiedział, jak na filmach kończyły się takie sytuacje. Czysty kanibalizm.
    Martin wskazał na stos porozrzucanych pudeł, które leżało pod ścianą. Nikt nie pałał entuzjazmem, aby je posprzątać. Spójrzmy prawdzie w oczy – dbanie o porządek nie jest najmocniejszą cechą nastolatków.
    - Czy ktoś z was widział może w tych pudłach jakąś grę planszową? – spytał.


- Podzielimy się na dwa zespoły: Dustin, Louis i Julie idą razem, a ja pójdę z Abby. – powiedział Martin, a następnie, widząc protestującą minę Julie, szybko dodał: - Bez narzekania. Nie będzie żadnej zmiany składów. To jest najlepsze rozwiązanie logistyczne. W takim układzie nasze siły są najbardziej równomiernie rozłożone.
     Julie się jednak nie poddawała.
    - Ale dlaczego muszę iść razem z panem Ponurym i Wiecznie Obrażonym? – upierała się, wskazując głową na Louisa. – Nie mogę iść z tobą i Dustinem, a Louis pójdzie sobie z Abby?
    Martin zarumienił się lekko, ale Louis natychmiast wybawił go z kłopotliwej sytuacji.
    - Słuchaj paniusiu – zaczął – mi też nie podoba się perspektywa wybawiania cię z łap krwiożerczych trupów, ale sądzę, że powinniśmy posłuchać się Martina. On ma przeważnie dobre pomysły.
    - Przeważnie? – zdumiał się Martin – Jak to prze…
    - Zdaje mi się, że coś mówiłeś o zespołach. – przerwała mi Abby, zauważając widmo nadchodzącej kłótni.
    - No tak. – odparł Martin, nadal łypiąc spode łba na swojego kumpla z dzieciństwa – Mówiłem, że w tych dwóch zespołach, których składów nie zmienimy, będziemy się poruszać w dwóch przeciwnych kierunkach.
    Martin rozłożył na stole mapy szkoły i wysypał na nie figurki z zdekompletowanego zestawu Monopoly. Mniej więcej na środku mapy postawił pięć pionków.
    - Louis, Julie i Dustin będą się kierować w stronę auli i budynku nauk ścisłych. Ja i Abby pójdziemy w przeciwnym kierunku, do gabinetu dyrektora i sekretariatu. – mówiąc to, Martin skierował metalowego psa, statek i auto w lewą stroną, a kapelusz i taczka powędrowały w prawym kierunku. -Waszym zadaniem będzie zapędzenie wszystkich zombie do auli, już znacie sposób w jaki macie to zrobić. My natomiast dostaniemy się do gabinetu, porwiemy nasze telefony i wrócimy do was. Potem pozostaje nam czekać na pomoc. Miejmy nadzieję, że zombie pójdą za wami, a my będziemy mogli przemknąć niespostrzeżenie.
    - Skoro wszystko jest umówione, pozostaje nam się tylko przygotować – podsumowała Abby.


- Możemy już iść? – powiedział Louis, poprawiając szelki na swoim plecaku – Bardziej gotowi już nie będziemy.
    Dustin mruknął coś niezrozumiałego, patrząc tępo w podłogę.
    - Louisie, zapomniałeś o czymś ważnym – odparła Abby, podając mu czarne zawiniątko.
    Louis szybko rozwinął pakunek, a z jego opuszka zaczęła się sączyć szkarłatna strużka krwi. Jęknął cicho, bardziej ze wściekłości niż z bólu.
    - Ostrożnie – upomniała go Abby – To nie zabawki.
    - Jasne – potwierdził Louis – przecież wiem. Nie mam siedmiu lat. Mamusia mnie nauczyła, żeby nie bawić się nożami.
    Abby, mimo jego zapewnień, wzięła od niego z powrotem czarne zawiniątko i podeszła do kawałku materiału, wystającego z pudła leżącego na biurku. Rozłożyła starą firanę na stole i pocięła ją nożem na pięć równych części.
    Owinęła każdy z tytanowych noży w szmatkę i podała innym. Największy z noży – tasak – zostawiła w oryginalnym, czarnym opakowaniu.
    - Wam on bardziej się przyda – powiedziała Abby, podając tasak Dustinowi.
    Mały kawałek materiału, który pozostał po wycinaniu prowizorycznych opakowań na noże, Abby wzięła i podeszła do Louisa.
    - Co chcesz z tym zrobić? Zakneblować mnie? – spytał chłopak.
    - Nie bądź idiotą. Daj rękę, chcę ją zabandażować. Nie wiadomo jak zombie zareagują na świeżą krew.
    Teraz Louis bez słowa podał dłoń Abby, a dziewczyna zacisnęła opatrunek nieco mocniej niż było to potrzebne.
    - Gotowi? – zapytał Martin.
    - Tak. – odparła Abby – Teraz możemy już iść. Proszę was, obiecajcie mi coś.
    - O co chodzi? – spytała Julie.
    - Wszyscy widzieliście co się stało z panią Wisconsin. Została ugryziona, a potem stała się tym czymś. Ja, ja… - Abby zawahała się na moment, chcąc dobrać odpowiednie słowa. Wydawało się, że na to co chce powiedzieć, nie ma odpowiednich wyrazów. – Chcę, żebyście skrócili moje cierpienia, kiedy to coś mnie ugryzie. Jedno ukąszenie to wyrok, wszyscy o tym wiemy. Jeśli to mnie spotka, wbijcie mi nóż w serce. Nie wyjdę stąd jeśli mi tego nie obiecacie.
    Dobra, to było wbrew wszystkim zasadom moralności, ale Abby musiała wymóc to na swoich towarzyszach. Wiedziała co ją czeka, jeśli zostanie ugryziona. Marna egzystencja była gorsza od śmierci.
    - Obiecajcie mi to - rzekła stanowczo.
    - Abby, ty prosisz o coś, co jest niemożliwe. W życiu nie wbiję ci noża w serce. Po moim trupie. – odparł Martin.
    Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.
    - W naszej sytuacji, to określenie nabiera zupełnie innego znaczenia. – Abby podeszła do Martina i popatrzyła mu głęboko w oczy, pełne strachu, rozpaczy i troski. – Proszę cię, zrób to dla mnie.
    Martin zamknął oczy i wycedził przez zęby:
    - Tylko w ostateczności.
    Dustin popchnął drzwi i tym samym otworzył je na oścież.
    - Zapraszam państwa na wycieczkę życia. – powiedział.

________________
Krótko, ale ten rozdział miał być w zamierzeniu taki, bowiem nie chciałam zdradzić decydujących szczegółów już tutaj :)
Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale miałam mały problem z pisaniem (spokojnie, nie zawieszam bloga, dociągnę tą historię do końca).
Pozostaje mi tradycyjnie zaprosić do komentowania i stałego śledzenia nowych rozdziałów :)