sobota, 29 marca 2014

Rozdział VIII

Louis otworzył paczkę krakersów, a następnie położył ją na stole.
    - Może ktoś się poczęstuje? – spytał, patrząc na swoich towarzyszy.
    Cała piątka nastolatków siedziała dookoła czterech, połączonych ze sobą ławek. Pośrodku ich prowizorycznego „stołu konferencyjnego” leżała mapa szkoły. Fakt, plan przedstawiał budynek przed latami, ale niczym lepszym na razie nie dysponowali. Swoją drogą, pośród przedmiotów, które pozornie wydawały się bezużyteczne i zostały wrzucone w otchłań zapomnienia poprzez pozostawienie w piwnicy. Wszystko co komuś się nie przydało, lądowało właśnie tutaj, jednak to znacząco pomogło nastolatkom w przeżyciu.
    Oprócz starego radia i mnóstwa zeszytów i kartkówek znaleźli jeszcze kubki, które nie miały uszy, poplamione i śmierdzące naftaliną koce, które czekały na lepsze czasy, wiele starych prac plastycznych, wśród których były również nieaktualne plany szkoły. Nad jedną z takich map siedzieli teraz Martin, Louis, Abby, Julie i Dustin i rozmyślali nad najlepszym wyjściem z ich beznadziejnej sytuacji.
    - Błagam was – zaczęła Julie – myślimy nad tym już kilka godzin, a nadal nie doszliśmy do żadnego konkretnego wniosku. Zróbmy sobie małą przerwę.
    - Julie ma rację – zgodziła się z nią Abby – Jesteśmy bezsilni, frustrujemy się, a potem wyżywamy się na sobie nawzajem. Pamiętajcie, że teraz…
    - Jesteśmy drużyną. – dokończyli za nią wszyscy.
    Abby uśmiechnęła się szeroko, widząc, że mantra, tak często powtarzana w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin przez nią i Martina, wbiła się do głowy pozostałym.
    - To co innego proponujecie na zabicie czasu? – spytał Dustin – Co robicie w wolnych chwilach? Ja na przykład gram w futbol, ale tego raczej nie porobimy tutaj.
    - Pograłbym na mojej gitarze, ale jej dźwięki od razu przywołają tutaj zombiaków. – powiedział Louis. Nagle jego twarz się rozpromieniła, jakby doznał olśnienia. – Dustin właśnie podał nam wspaniały sposób na nudę.
    - Serio? – Dustin zaczął się śmiać, wyraźnie rozbawiony nagłą zmianą nastoju Louisa i jego przyczyną. – Chcesz tutaj grać w futbol amerykański? Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że do tego potrzebujemy…
    Louis pokiwał energicznie głową, przerywając Dustinowi.
    - Nie to miałem na myśli. Chodzi mi o to co powiedziałeś wcześniej.
    Dustin zamrugał oczami, wyraźnie zbity z tropu.
    - Wcześniej spytałem co robicie w wolnym czasie, ale nie widzę, żeby to miało jakiś związek z wspaniałym sposobem na nudę.
    - Po prostu lepiej się poznajmy. I tak jesteśmy skazani na siebie, więc lepiej jakoś dobrze spożytkować ten czas, szczególnie, że w normalnych warunkach nigdy byśmy ze sobą nie porozmawiali. Należymy do innych grup społecznych.
    Abby wzdrygnęła się na wzmiankę o grupach społecznych. Nie lubiła szufladkowania ludzi, twierdziła, że każdy jest niepowtarzalną indywidualnością.
    Mimo wszystko, ich dotychczasowa relacja z Julie nie układała się najlepiej. Dziewczyna sprawiała wrażenie, że jest typową rozpieszczoną panienką, dla której ważna jest tylko popularność w szkole. Abby natomiast ceniła zupełnie inne wartości. Pozostawało mieć nadzieję, że będzie lepiej. Na razie jednak Julie udowodniła swoje nastawienie, nie informując nikogo o telefonie.
    Każdy, bez wyjątku, miał do Julie pretensje o zatajenie sytuacji z komórką. Stanowisko Louisa było znane wszystkim od początku. Po dosyć niemiłej wymianie zdań, Louis był obrażony na dziewczynę przez kilka następnych godzin. Myślał, że są drużyną i mówią sobie o wszystkim, co może pomóc w przetrwaniu. Wydawało się naturalne, że o czymś takim jak telefon, przez który mogą się skomunikować ze światem zewnętrznym , powinni poinformować swoich towarzyszy w trybie natychmiastowym.
    Julie sądziła jednak inaczej. Na pytania, o to dlaczego uczyniła, odpowiadała milczeniem. Martin, z drobną pomocą Abby, zdołał namówić Louisa i Dustina, żeby przestali je zadawać. Pozostawało, mimo wszystko wiele pytań, na które nie potrafili odpowiedzieć.
    - To jak? – Louis wyraźnie drążył temat i nie chciał odpuścić. – Poznajemy się lepiej?
    I tak już poznali się lepiej. Wzajemna zależność spowodowała, że zaczęli doceniać swoje dobre strony i nauczyli się je lepiej wykorzystywać. O złych woleli nie myśleć i starać się unikać sytuacji, które by je uwydatniały.
    - To nie jest zły pomysł. – powiedziała Abby. Przemilczała zdanie, które krążyło gdzieś na końcu jej języka. „To nasz jedyny pomysł”.
    - Świetnie! – rzekł rozradowany swoim sukcesem Louis. – Zadajemy sobie proste pytania dotyczące nas samych, ponieważ siedzimy w kole… - Chłopak zamilknął na chwilę, myśląc nad tym co właśnie powiedział. – Dobra, w kwadracie, zresztą to i tak nie robi nam wielkiej różnicy. Tak czy siak, każdy zadaje pytanie osobie, która siedzi po jego prawej stronie. Ja zadaje pytanie Dustinowi, Dustin Julie, Julie Abby, Abby Martinowi, a Martin mnie. Przemyślcie dobrze swoje pytania, bo osoba, której je zadacie będzie musiała na nie odpowiedzieć, nie ważne co będzie się działo. Rozumiecie o co mi chodzi?
    Czwórka nastolatków kiwnęła swoimi głowami na znak zgody.
    - To kto chce zacząć? – spytał Louis.
    Odpowiedziało mu milczenie.
    - Ludzie, więcej ikry! Nie możemy tutaj siedzieć i tylko użalać się nad sobą. – powiedział Martin. – Myślcie pozytywnie, pomyślcie, że po prostu jesteście w gronie dobrych znajomych i spędzacie miło czas.
    Piękną twarzyczkę Julie wykrzywił grymas, jednak, gdy tylko dziewczyna spostrzegła, że Dustin się jej przygląda, uśmiechnęła się przymilnie.  
    - W takim razie, ja zacznę. – rzekł przeciągle Martin. – Może nie wszyscy o tym wiecie, ale Louis był kiedyś moim sąsiadem. Potem nagle, on i jego rodzina się przeprowadziła. Teraz wróciłeś, nie poinformowawszy o tym starego kumpla. Nie chowam urazy, ale dlaczego nie powiedziałeś mi, że wracasz?
    - Stary, ja.. ja przepraszam. – wyjąkał Louis - To wszystko stało się tak szybko. Miałem się odezwać, ale miałem za dużo spraw na głowie. Do szkoły chodzę dopiero od kilku dni. Poza tym Shelly, nowa dziewczyna ojca…
    - Czekaj, a co z twoją mamą? – spytał Martin.
    - To już drugie pytanie. – odparł radośnie Louis, widocznie zadowolony zmianą tematu. – Teraz czas na mnie. Dustin, jakieś proste. Powiedz mi, dlaczego pobiłeś się z tym gościem na korytarzu. Tym, przez którego oboju tutaj trafiliśmy.
    - O co chodzi? – spytała Abby. – Jaki gość?
    - Ja go tam nie znam. – powiedział Louis. – Ale to bardzo dobry kolega Dustina. Może opowiesz nam całą historię?
    - Jemu chodzi o Johnny’ego Cartera. – Dustin widząc zdziwione miny Martina i Abby szybko dodał. – Tak, t e n  Johnny Carter, kapitan szkolnej drużyny futbolowej. Posprzeczaliśmy się trochę, bo on znowu chciał upokarzać pierwszoroczniaków. Tym razem mu się postawiłem. Louis jest świadkiem, że nie skończyło się to dobrze. Pobiliśmy się, trafiłem do kozy i wywalił mnie z drużyny. Ot, cała historia. Chociaż jak teraz o tym myślę, to w sumie dobrze, że tu trafiłem. Mogłem skończyć jak tamci na górze.
    Jakby na potwierdzenie jego słów, rozległ się przeciągły jęk.
    - Sądzę, że Julie ma dużo do powiedzenia na temat Johnny’ego. – kontynuował Dustin. – Zechcesz się podzielić z nami tą historią? To jest moje pytanie – co zaszło między tobą Johnnym?
    - To nie jest tajemnica. Byliśmy z Johnnym parą, potem się rozstaliśmy, to wszystko.
    - Julie, przecież wiesz, że nie o to pytałem. Co naprawdę zaszło między tobą a Johnnym?
    Dziewczyna zacisnęła palce mocniej na swoim kubku.
    - Johnny mnie oszukał. – odparła łamiącym się głosem. Martwo wpatrywała się w swój napój. – Karmił mnie kłamstwami, a potem zdarzył się ten straszny wypadek. On prowadził auto, a na tylnym siedzeniu była Molly, moja siostra. My się pokłóciliśmy i… - Julie już nie kryła łez, które strumieniem spływały na jej policzki.
    - Och Julie.. – Abby po raz pierwszy w życiu odebrało mowę. Bez zastanowienia przytuliła szlochającą dziewczynę.
    - Ale chodzi o, że nic się nie stało. Tylko ona leży w szpitalu, a rodzice twierdzą, że to moja wina i nie pozwalają mi się z nią zobaczyć. Ja chciałam się do niej wymknąć w czasie lekcji, ale przyłapali mnie. W ten sposób trafiłam tutaj.
    - Julie, ja przepraszam. – powiedział Dustin. – Sądziłem, że jest inaczej.
    - Przecież wiesz jak było naprawdę. – odparła dziewczyna.
    - Dobra, koniec smutków, Julie teraz czas na twoje pytanie. – Martin zmienił temat.
    - Abby, chcę cię spytać o coś co mnie intryguje od samego początku. Po co ci torba sportowa? – Julie wskazała tą torbę, do której zostały zapakowane żaby, podczas szalonej akcji ratunkowej.
    Abby popatrzyła na Martina, a następnie oboje wybuchnęli śmiechem. Szczerym, wesołym śmiechem.
    - To? Ona nie jest moja. – odparła Abby, kiedy ona i Martin trochę się uspokoili. – Leżała przed męską szatnią, a ja potrzebowałam czegoś dużego. Miałam zamiar ją później oddać, ale nie zdążyłam.
    Dustin dostał nagłego olśnienia. Podszedł do sportowej torby, która leżała w kącie i dokładnie ją obejrzał.
    - Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść? Myślałem, że to po prostu jakaś zwyczajna torba z emblematem naszej drużyny, ale teraz już wiem. To jest moja torba, to właśnie dlatego nie mogłem jej wcześniej znaleźć. Przynajmniej ją w końcu oddałaś, Abby.
    - Dustin, wybacz… - Abby zaczęła już swoją mowę, która miała sprawić, że udobrucha Dustina, jednak chłopak przerwał jej – zaczął się śmiać.
    - Nie gniewam się, jesteśmy drużyną i musimy sobie pożyczać rzeczy.
    - Wiecie co? – powiedział nagle Martin. – Chyba wiem, co już powinniśmy zrobić, żeby się stąd wydostać.

_____________________
Okej, trochę przesadziłam.
   Okej, bardzo przesadziłam.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten rozdział. Tydzień leżenia w łóżku, okropny katar i kaszel, dzięki któremu zdarłam sobie gardło zrobił swoje. Rozdział jest tragiczny, w każdym znaczeniu tego słowa.
Czekam na Wasze spekulacje dotyczące planu Martina :)
Tradycyjnie zapraszam do komentowania i zostawiajcie swoje blogi w komentarzach, postaram się wpaść i skomentować przy chwili wolnego czasu. 

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział VII

Droga powrotna do piwnicy obyła się bez kolizji z żadnym truposzem. Skradając się cicho, starali się, aby zapasy żywieniowe w ich plecakach nie wydawały żadnego dźwięku. Jedynym zakłóceniem tego, wręcz spokojnego marszu była Julie. Dziewczyna wywróciła się i upadła na kolana, potykając się na jakieś śliskiej mazi. Chyba nikt z ich grupy, nie chciał dociekać, co to właściwie było. Julie, niezmordowana, ruszyła dalej, nie zwracając uwagi na papkę, która ubrudziła jej drogie spodnie.
    Wrócili do piwnicy i z ulgą odetchnęli, że zombie tu nie weszły, bowiem wszystko było tak, jak oni to zostawili. Martin i Dustin zamknęli ciężkie drzwi, ale dla pewności, zastawili je biurkiem. Jedyna droga wyjścia została odcięta.
    Abby opadła ciężko na krzesło i zaczęła przeglądać zapasy, które zdążyli zabrać. Ich jedyna broń, komplet tytanowych noży, leżała teraz na stoliku. Abby zaczęła im się dokładnie przeglądać i stwierdziła, że takich cudeniek, kucharki nie powinny zostawiać w tak dostępnym miejscu. Gdyby natknęły się na to któreś dzieciaki… Abby wolała tego sobie nie wyobrażać. Chociaż pewnie byłoby znacznie gorzej, gdyby zombie nauczyły się nimi posługiwać.
    Dziewczyna skarciła siebie w myślach, nie ma co tworzyć scenariuszy zdarzeń, które nigdy nie nastąpią. Jest tu i teraz, i na tym trzeba się skupić. Mają noże, więc mogą pozbyć się zombie raz na zawsze. Mają przewagę. Abby nie wiedziała czy to prawda, jednak bardzo chciała w to wierzyć.
    - Abby, co masz w swojej torbie?
    Dziewczyna podniosła głowę i spostrzegła, że wszyscy już zdążyli opróżnić swoje plecaki. Abby wpatrywała się w to co zdążyli przynieść. Były to głównie różnego rodzaju zupki chińskie i dania w proszku. Jednak wcześniej, podczas szukania radia, Louis znalazł stary czajnik elektryczny, a w ich szkole w każdym pomieszczeniu był kran. Czasem się zastanawiała, po co w pracowni językowej kran, jednak teraz dziękowała za taki wymysł dyrektora.
    Oprócz dań w proszku, zdążyli zabrać jeszcze kilka jabłek, które jako żywność modyfikowana genetycznie mogły być przechowywane poza lodówką przez kilka dni. Martin uparł się jeszcze, żeby wziąć kilka paczek krakersów. Jednak teraz, kiedy wypakowywał swój plecak, okazało się, że są tam głownie krakersy, a z kilku opakowań magicznie zrobiło się kilkanaście.
    - Jak myślicie, ile będziemy tu siedzieć? – powiedział Dustin.
    - Zapasów mamy na kilka dni. – odparł Martin. – Później będziemy się martwić, co dalej.
    Julie spojrzała na ścianę i się wzdrygnęła.
    - Czy ten zegar dobrze chodzi? – spytała.
    Wskazówki zegara pokazywały, że jest już dawno po północy. Czy było możliwe, że już minęło tak dużo czasu?
     Julie wyjęła swoją komórkę. Wyświetlacz drogiego modelu telefonu pokazywał tą samą godzinę. Nastolatka schowała z powrotem telefon do bocznej kieszeni swojej torby, jak gdyby nic się nie stało.
    Louis popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem, ale natychmiast jego szok minął i ustąpił miejsca zdenerwowaniu.
    - Cały czas miałaś przy sobie telefon i nam o tym nie powiedziałaś? – syknął wściekle.
    - A wy swoich nie macie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
    - Przecież nasze telefony są w sekretariacie! Zawsze, gdy odsiaduje się po lekcjach za karę, zostawia się komórki u dyrektora!
    - Przecież pierwszy raz tu siedzę, skąd miałam wiedzieć! – w oczach Julie wezbrały się łzy.
    - Hej, ludzie, kłótnie nic nie zdziałają. – powiedział ugodowo Martin.
    - Martin ma rację. – zgodziła się z nim Abby. – Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Proponuję żebyśmy się przespali i pomyśleli nad tym jutro. Kto bierze pierwszą wartę?
    - Ja wezmę. – Dustin przesunął krzesełko, na którym siedział, tak aby mieć lepszy widok na drzwi. – Idźcie spać.
    Abby i Martin wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i zaczęli układać swoje rzeczy na podłodze tak, żeby stworzyć prowizoryczne posłania. Wściekły Louis ułożył się w sposób, dzięki któremu nie musiał patrzeć na Julie. Dziewczyna z przytłaczającym poczuciem winy, chciała jak najbardziej wcisnąć się w kąt. Odwróciła głowę, chcąc otrzeć rękawem swetra łzy. Ten szybki gest zauważył Dustin, któremu zrobiło się bardzo szkoda dziewczyny.
    - Dustin, obudź mnie za dwie godziny. – powiedział Martin. – Zmienię cię wtedy na warcie. Po mnie będzie Louis, potem Abby, a na końcu Julie. Pasuje wam taki układ?
    Wszyscy kiwnęli głowami. Nadeszła chwila spokoju, w której mogli zapomnieć o tym okropnym dniu.
    Gdy już wszyscy zasnęli, Dustin zadał na głos pytanie. Nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu od kiedy ją dzisiaj zobaczył, chciał zadać to pytanie. Dręczyło go to niemiłosiernie.
    - Och Jules, czemu to zrobiłaś?
    Kiedy wreszcie wydusił z siebie to pytanie, poczuł się o niebo lepiej. Nareszcie mógł spokojnie uspokoić oddech, patrząc na śpiącą Julie.
    Nie mógł wiedzieć, że oprócz niego, dwie osoby w tym pokoju nie spały i doskonale słyszały każde jego słowo.



Martin najpierw poczuł lekkie potrząsanie jego ramieniem, dopiero później dotarły do niego słowa, wymówione zduszonym szeptem.
    - Martin, wstawaj. Twoja kolej.
    Chłopak podniósł się ze swojego posłania i stanął naprzeciwko wysokiego blondyna. Dustin zdał mu krótką relację z tego, co się działo na jego zmianie.
    - Bardzo spokojnie, było słychać jęki truposzy, jednak żaden z nich się nie zbliżył do nas. Właściwie jestem pewny, że nie wchodzi na to piętro. Chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że my tu jesteśmy.
    - O to nam chodziło. Jeśli nie wiedzą, że tu jesteśmy, to możemy spokojnie tu siedzieć. Jak na razie. Bardzo dobrze się spisałeś, Dustin. Teraz połóż się, należy ci się.
    - Jasne, ale Martin pamiętaj – jesteśmy drużyną i potrzebujemy sobie nawzajem. Budź mnie, kiedy tylko będzie się coś działo.
    Martin odpowiedział mu najpromienniejszym uśmiechem, na jakiego było go stać o drugiej w nocy. Czasem miał wrażenie, że Dustin wie więcej niż się do tego przyznaje. W tym wypadku, intuicja Martina dobrze mu podpowiedziała.
    Chłopak ogarnął wzrokiem swoich współtowarzyszy niedoli. Dustin ułożył się wygodnie między Julie, a Louisem i natychmiast zasnął. Louisowi musiało się śnić coś miłego, ponieważ uśmiechał się przez sen. Martina zaintrygował ten fakt, jednak nie rozmyślał nad tym dłużej niż było to konieczne. Na twarzy Julie było widać ślady po łzach. Dziewczyna musiała chyba dużo płakać. Pewnie nie była przyzwyczajona do nowej sytuacji i to wszystko po prostu ją przerosło.
    Jednak to nie na niej wzrok Martina zatrzymał się na dłużej. Abby przyciągnęła całą jego uwagę. Ta dziewczyna niesamowicie go intrygowała. Była jedyna w swoim rodzaju, nigdy wcześniej nie spotkał takiej osoby. Ona potrafiła sobie sama doskonale poradzić, co już wiele razy udowodniła, jednak Martin miał ochotę objąć ją ramieniem i obronić przed całym złem tego świata. Nawiasem mówiąc, wiele tego zła doświadczyli ostatnio.
    Abby poruszyła się niespokojnie. Martin zauważył, że dziewczyna zwija się ciaśniej w kłębek. Jej było  z i m n o. W nastolatku obudził się instynkt opiekuńczy i bez wahania zdjął swoją bluzę i przykrył nią dziewczynę. Abby uśmiechnęła się, czując ciepło dobiegające z okrycia chłopaka.
    Martin także uśmiechnął się mimowolnie, widząc swój dobry uczynek. 

________________
Krótko, jednak mam nadzieję, że mi wybaczycie to zaniedbanie :C 
Teraz mam bardzo gorący okres i jak widać, nie mam czasu na pisanie.
Liczę gorąco na Wasze komentarze i obiecuję nadrobić wszystkie blogi, które zaniedbałam! 
Pytanie do Was: jak sądzicie, co miał na myśli Dustin, pytając się "Och Jules, czemu to zrobiłaś?" Czekam na propozycje ;)

środa, 12 marca 2014

Rozdział VI

      Abby odwróciła swoją torbę, tak, że wszystkie rzeczy, które były w środku wypadły na zewnątrz. Książki, zeszyty, długopisy i inne przybory potrzebne dziewczynie w szkole potoczyły się po ławce. Abby jeszcze raz sprawdziła czy torba, aby na pewno jest pusta i założyła ją na ramię. Podstawowym założeniem w ich wyprawie było, by brać ze sobą jak najmniej, a wrócić z dużą ilością jedzenia. Oczywiście najważniejsze było, by w ogóle wrócili cali i zdrowi.
    Dziewczyna stanęła obok Martina, który jest posłał słaby uśmiech.
    - Okej, powtórzmy jeszcze raz plan. – powiedział Martin.
    - Idziemy do stołówki, bierzemy żarcie i spadamy stamtąd. – zaczął Dustin, a po chwili dodał – I staramy nie dać się zabić.
    - Martinowi chodziło chyba o to, czym kto ma się zajmować. – powiedział Louis.
    - Kierujemy się w stronę stołówki, starając się unikać zombiaków. Trzymamy się razem, nie odłączamy się od grupy i usiłujemy chronić siebie nawzajem. Mamy wrócić tutaj wszyscy, w takim stanie, w jakim opuścimy naszą kryjówkę. Kiedy już dotrzemy na miejsce, Julie, Martin i ja staramy się wziąć jak najwięcej jedzenia, natomiast Louis i Dustin staną na straży. Wraz z zapasami wracamy tutaj, ponieważ jak uznaliśmy wspólnie, jest to najbezpieczniejsze miejsce, ponieważ nie kręci się tu dużo zombie, a drzwi się trudno otwierają, więc siła ich wiotkich mięśni nie zdoła ich otworzyć.
    Wszyscy wysłuchali w milczeniu ostatnich instrukcji.
    - Pamiętajcie jeszcze – dodał Martin – że musimy się liczyć z tym, że kiedy tylko wyjdziemy poza naszą bezpieczną kryjówkę, nasz zapach od razu zwabi nieproszonych gości. Macie jeszcze czas, żeby się wycofać.
    Wiedzieli doskonale o tym, że ta misja jest bardzo niebezpieczna. Kiedy wyjdą stąd, zombie będą miały ich na muszce. Jednak podjęli niemy pakt – ale idziemy wszyscy, albo nie idzie nikt. Mamy szansę na przetrwanie tylko w grupie.
       Dustin popchnął drzwi najciszej jak się dało i pierwszy skierował swoje kroki w stronę światła widocznego na końcu korytarza.
    Mijając czerwoną plamę krwi na podłodze, Julie zrobiło się niedobrze. Pomyślała o biednej pani Wisconsin i o tym, że ona za kilka minut również może skończyć tak jak ona. Odwróciła głowę i powstrzymała łzy napływające jej do oczu.
    Schody prowadzące w górę były ubrudzone jakąś mazią. Piątka nastolatków, kryjąc się w cieniu, stąpała po stopniach najciszej jak to było możliwe.
    Przejście przez dwa piętra przebiegło bez konfrontacji z zombie.


    Stołówka znajdowała się na pierwszym piętrze, tuż nad audytorium. Było to duże, przestronne pomieszczenie, z jedną przeszkloną w całości ścianą. Duże okno wychodziło na boisko szkolne, po którego drugiej stronie stał budynek nauk ścisłych.
    Wzdłuż przeciwległej ściany ciągnął się długi blat, na którym w normalny dzień rozstawione były potrawy. Za blatem znajdowały się drzwi do kuchni.
    Louis i Dustin stanęli przy głównych drzwiach do stołówki i czujnie nasłuchiwali wszystkich dobiegających z zewnątrz dźwięków.
    Martin, Abby i Julie udali się w stronę kuchni. Chłopak sprawnie przeskoczył przez blat, a następnie pomógł dziewczynom, przedostać się na drugą stronę.
    Nastolatek gestem pokazał Julie i Abby, aby poczekały przez chwilę tam gdzie są, a on sprawdzi czy w kuchni jest bezpiecznie. Uchylił lekko drzwi.
    Kiedy okazało się, że pomieszczenie jest puste Martin dziarskim krokiem wszedł do kuchni. Zaczęli przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czegoś nadającego się do jedzenia. Julie westchnęła głośno, patrząc na zawartość jednej z nich.
    - Wiedziałam, że oni nie dbają o nasze zdrowie, karmiąc nas tym czymś. – mruknęła dziewczyna, trzymając w rękach paczkę zupki chińskiej.
    Abby przewróciła oczyma i ruszyła w stronę chłodni. Drzwi otworzyły się z trudem, a nozdrza dziewczyny wypełnił okropny zapach.
    Zapach rozkładającego się ciała.
    Na podłodze chłodni leżały rozerwane części ludzkiego ciała. Tułów został oderwany od nóg, które znajdowały się w dalszym kącie pomieszczenia. Roztrzaskana czaszka była tam, gdzie u normalnego człowieka powinny być kolana. Abby patrzyła w puste oczodoły szkolnej kucharki.
    Dziewczyna wydała z siebie gardłowy krzyk, szybko jednak zasłoniła usta rękami i zamknęła odrobinę za mocno drzwi, które huknęły dosyć głośno.
    Martin popatrzył na Abby pytającym wzrokiem, ale kiedy zobaczył bladą cerę dziewczyny, zrozumiał, że to co zobaczyła mocno musiało ją wstrząsnąć. W ułamku sekundy rozważył wszystkie możliwości i podjął decyzję.
     - Wiejemy stąd. – rozkazał,  a dziewczyny bez słowa sprzeciwu go posłuchały.
    Gdy tylko weszli do stołówki, wyczuli, że coś jest nie tak. Dustin stał naprzeciwko drzwi wejściowych z plastikowym krzesełkiem w rękach. Louis tymczasem szukał czegoś w szufladzie z sztućcami.
    - Co się dzieje? – spytał skonfundowany Martin.
    - Mamy nieproszonych gości pod drzwiami. – odparł Dustin. – Chyba narobiliście za dużo hałasu.
    Julie spojrzała z wyrzutem na Abby.
    - Na szczęście, mamy się czym bronić. – dodał Louis i wyszczerzył się w uśmiechu, pokazując czarne zawiniątko, które trzymał. Rozwinął je, a wszystkim ukazał się komplet nowych, tytanowych noży.
    - Jak mamy się tym bronić? – zapytała Julie.
    - Myślisz, że my w wolnym czasie bawimy się nożami? – odpowiedział pytaniem na pytanie Louis.
    Reszta postanowiła nie komentować tej wymiany zdań.
    - Panie mają pierwszeństwo. – powiedział Martin, pokazując palcem na zestaw śmiertelnych broni.
       Piątka nastolatków stała naprzeciwko jedynego miejsca ucieczki – drzwi wejściowych. Naprężyli mięśnie, gotowi do ataku, a Martin powiedział:
    - Myślę, że możemy zaprosić naszych gości na audiencję.
       Oczom wystraszonych, ale zdeterminowanych i łaknących przeżycia nastolatków ukazała się horda zombie. Rozpoznali w nich kilku swoich szkolnych kolegów, których znali z widzenia.
    Chcąc, nie chcąc rozpoczęła się krwawa jatka. Pierwszego zombie, który wszedł do stołówki Dustin zdzielił po głowie plastikowym krzesełkiem. Na kolejną dwójkę przeciwników, Martin i Louis, wspólnymi siłami, przewrócili jeden ze szkolnych stolików.
    Mimo zapewnienia, że Julie nie wie co robić, radziła sobie całkiem nieźle, jak na kompletnego laika. Powiedziała, że nie wie co robić z nożami jednak nie wspomniała, że jest całkiem utalentowaną gimnastyczką. Zwinnie unikała ciosów żywych trupów, wykonując czasem bardzo skomplikowane figury. Doprowadziła do wzajemnego znokautowania się dwóch truposzy.
    Kiedy wszyscy myśleli, że to już koniec walki, Martin uśmiechnął się do Abby i niefortunnie stanął tyłem do drzwi wejściowych. Nikt nie widział zombiaka, który stał za nim. Nikt oprócz Abby. Martin poczuł zaskakująco dużą siłę, która powaliła go na ziemię. Wyczuł niesamowity odór, wydzielający się z paszczy truposza.
    Gdy myślał, że już po nim, poczuł na twarzy świst przecinanego powietrza. Zombie runął całym swym ciężarem na niego, a Martin zobaczył nóż kuchenny, którego trzonek tkwił w czaszce truposza. Zrzucił martwe ciało z siebie i popatrzył na swych towarzyszy.
    Abby trzymała w dłoni nóż kuchenny, gotowy do rzutu. Zaskoczeni nastolatkowie, patrzyli na dziewczynę.
    - Ja po prostu często gram w rzutki. – powiedziała cicho dziewczyna.
    Martin bez słowa podszedł do niej i ją przytulił, szepcząc jej do ucha ciche „dziękuję”.
______________

Przepraszam, że tak późno, ale Wy chyba też macie takie tygodnie, w których nie wiecie jak się nazywacie? Ja właśnie teraz tak się czuję.
Zapraszam was serdecznie do komentowania mojej pisaniny i wytykania mi wszelkich uwag, które znajdziecie w tekście.
(Wyczuwam jakiś romansik między Martinem a Abby ^^)

wtorek, 4 marca 2014

Rozdział V

- Co to było? – spytała przestraszona Julie.
    Louis popatrzył na nią lekko obłąkanym wzrokiem.
    - No nie mów mi, że nie widziałaś jak trupy, rozerwały naszą całkiem żywą nauczycielkę? – odparł z przekąsem.
    Julie zaczęła bardzo intensywnie oglądać czubki swoich balerinek.
    - Nie o to mi chodziło. – powiedziała, zdobywając się na odwagę, aby spojrzeć w oczy Louisowi. – Jak oni stali się zombie? Przecież takie rzeczy występują tylko na filmach!
    Martin odchrząknął, zwracając na siebie uwagę całej grupki.
    - Nie ma teraz czasu na kłótnie, musimy działać wspólnie. Co wy na to, żeby poszukać jakiegoś sposobu, na dowiedzenie się, o co w tym wszystkim chodzi?
Julie westchnęła i rozłożyła ręce w teatralnym geście.
    - Tutaj nic nie ma! Same starocie!
    - Pozwolisz, że się z tobą nie zgodzę. – odparła Abby, wyciągając niewielkie pudło ze starej szafki na dokumenty. – Mam zaszczyt, pokazać wam coś, czego pewnie nasze pokolenie już nie widuje. Panie i panowie, oto radio!
    Julie tylko w jednym miejscu widziała radio – w mieszkaniu jej dziadka. Osoby z jej kręgów używały raczej iPodów.
    - Fajnie, tylko mamy malutki problem. – zauważył Dustin - Jak chcesz je uruchomić? Antena jest urwana.
    - To nie jest znowu taka tragedia. – powiedział Martin i patrząc się na Abby zapytał: Ile?
    - Pięć.

Tak jak Abby założyła sobie, po równo pięciu minutach radio zostało naprawione i przywrócone od użytku. Teraz wystarczyło znaleźć tylko właściwą stację, która nadawałaby potrzebne im informacje. Po kilku chwilach nasłuchiwania szumów i przekręcenia pokrętłem, Abby znalazła to, czego szukała. Wszyscy zbili się w ciasną grupkę i stanęli dookoła odbiornika.
    „Jak podaje nasza reporterka, szkoła Lincoln Bay High została zamknięta z powodu rozprzestrzeniania się nieznanego wirusa. Osoby przebywające na terenie szkoły, są proszone o pozostanie w jej obrębie, do czasu wyjaśnienia metody zarażenia i podania antidotum. Wszystkie bramy zostały zamknięte od zewnątrz, tak, aby nie można było się wydostać. Według planu, o tej godzinie w szkole przebywali tylko uczniowie najstarszych klas Lincoln Bay High, trójka nauczycieli, dwoje pracowników technicznych oraz pan dyrektor Harrison Allen. Osoby zarażone zachowują się niezwykle dziwnie. Poszkodowanych i ich bliskich prosimy o wyrozumiałość dla obecnej sytuacji.”
    -
Serio? – zdumiał się Martin. – Osoby zarażone zachowują się dziwnie? To są cholerne żywe trupy, a nie jakieś dzieciaki zarażone osobą wietrzną!
    - W każdym bądź razie – powiedział Louis – wiemy, że jesteśmy zdani sami na siebie. Ma ktoś jakiś plan?
    - Co wy na to, żeby postarać się pozostać żywym? – podsunęła Abby.
   Nikt nie wiedział czy to była sprawa zmęczenia, czy też frustracji, że muszą radzić sobie samodzielnie, ale w tym momencie, wisielczy humor Abby sprawił, że wszyscy wybuchnęli  śmiechem. Rada, aby pozostać żywym w budynku pełnym zombie była największym absurdem tego dnia.
    Tę krótką chwilę gorzkiej radości, przerwał huk, który zatrząsnął pomieszczeniem.
    - Pójdę sprawdzić, co się dzieje. – powiedział Louis i nie czekając na zgodę pozostałych udał się w stronę drzwi.
    Martin przytrzymał go za ramię, pokazując tym gestem, że nie pozwoli mu odejść.
    - Widziałeś, co się stało z ostatnią osobą, która wyszła „sprawdzić, co się dzieje”. Nie pozwolę, żebyś tak skończył. Nigdzie nie idziesz. – oświadczył stanowczo.
    - Masz rację. – odparł Louis. – Musimy teraz trzymać się razem. Nie wiemy, ile żywych pozostało.
    Nagle drzwi zatrzeszczały niebezpiecznie, a w małym okienku pojawiła się postać.
    Cerę miała zgniłozieloną, a na nienaturalnie jasnych oczach pojawiły się żyły. Na głowie pozostało kilka siwych włosów. Ze spękanych ust sączyła się krew.
    W czaszce ziała ogromna dziura.
    Postać miarowo uderzała w drzwi, nie rozumiejąc, co się dzieje.
    Louis w ułamku sekundy zrozumiał, że patrzy w oczy trupowi, który niegdyś był panią Wisconsin.
    Julie, kiedy tylko to pojęła, wydała z siebie niekontrolowany okrzyk, ale natychmiast zakryła usta dłonią, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.  Do oczu znowu podeszły jej łzy, które wytarła szybko rękawem.
    Natomiast Abby, jak w transie, podeszła do malutkiego okienka, aby przyjrzeć się truposzowi, który właśnie chciał się dostać do ich kryjówki. Przechyliła głowę na bok, lekko rozchyliła usta i przyglądała się z zaciekawieniem zombie.
    - Co ty robisz? – zapytał Dustin. Bał się, żeby Abby nie przyszło do głowy otwierać drzwi i wpuścić nauczycielkę do środka.
    Abby uciszyła go syknięciem.
    - Chcę się przyjrzeć tym istotom. Najwięcej informacji wyciągamy właśnie z obserwacji. – powiedziała poważnym tonem. – Z resztą, nie wiadomo, kiedy będziemy mieli kolejną okazję, żeby ich poobserwować, ze stuprocentową pewnością, że nasze mózgi pozostaną na swoich miejscach.
    W czasie, kiedy wszyscy w milczeniu zastanawiali się na sensem słów Abby, dziewczyna podeszła do biurka i wzięła leżącą tam karteczkę. Książka, którą czytała pani Wisconsin tuż przed swoją tragiczną śmiercią, przypomniała dziewczynie o ich fatalnym położeniu. Musieli się jakoś stąd wydostać, ale nie mogli liczyć na pomoc z zewnątrz. Byli zdani na siebie. Nie wiadomo, jak długo będą musieli siedzieć w tej piwnicy, a przecież trzeba było spełniać swoje podstawowe potrzeby.
    Abby zapisała na karteczce wszystkie swoje spostrzeżenia dotyczące zombie. Te dwa spotkania sporo ją nauczyły, w tym, (a) gdy chcą zdobyć ofiarę, poruszają się w grupie, (b) ich ulubionym przysmakiem są mózgi, (c) kiedy są same, nie wiedzą co się dzieje; kiedy jest ich więcej, stają się zabójczą maszyną.
    Kiedy Abby robiła notatki, Louis i Martin się wygodnie rozsiedli i zaczęli grać w karty.
    - Dustin, może chcesz się dołączyć? – spytał Martin z uśmiechem na twarzy.
    Julie popatrzyła na nich z niedowierzaniem.
    - Jak możecie grać w karty, kiedy nasze życia są zagrożone?! – krzyknęła z wyrzutem dziewczyna.
    - Przypominamy ci – powiedział Louis – że to my staramy się wymyślić jakiś plan, a nie reagujemy, emocjonalnie na każdy widok trupa. I tak jesteśmy chwilowo tutaj uziemieni.
    - Więc teraz – dodał Martin – zamiast narzekać, może byś się dołączyła do nas?
    Trochę rozrywki nie zaszkodzi – pomyślała Julie i przysiadła się do chłopaków.
- Musimy się stąd jakoś wydostać. – oznajmiła Abby. – Trzeba wykorzystać nasze atuty i skupić się na unikaniu zombie.
    - To jest jasne – powiedział Martin. – Ale nie wypuszczą nas ze szkoły. Sami słyszeliście, jest zakaz wchodzenia i wychodzenia, aż do odwołania.
    Dustin podrapał się po głowie.
    - Tak, ale czy jeśli im powiemy, że od tego zależy nasze życie, to nie pozwolą nam wyjść?
    - Nie da razy. – Martin ponuro pokręcił głową. – Proponuję, żebyśmy zorganizowali tu sobie kwaterę tymczasową. Macie może coś do jedzenia?
    - Mam w torbie batonika energetycznego. – powiedział Dustin. – Na nim długo nie pociągniemy.
    - Akcja ratunkowa dla żab pochłonęła całą moją przerwę obiadową. – dodała Abby. – Nie mam nic.
    Martin wyszczerzył zęby w ogromnym uśmiechu.
    - Jesteś genialna. – odrzekł, a Abby na te słowa spłonęła rumieńcem. – Już wiem, gdzie musimy najpierw się udać.
   Czując na sobie niecierpliwe spojrzenia, dodał:
    - Ludzie, szkolna stołówka na nas czeka!

W tym samym czasie, trzy piętra wyżej, dwie kobiety nerwowo barykadowały drzwi. Jęczenie dochodzące z korytarza, stawało się coraz bardziej natarczywe.
    Rudowłosa dziewczyna wzdrygnęła się, kiedy profesor Sinner głośno zaklęła. Jeszcze nigdy nie widziała swojej pracodawczyni tak zdenerwowanej.
    - Panno Vein – rzekła Sinner – proszę mi podać natychmiast wyniki badań. Musimy się dowiedzieć, gdzie popełniłyśmy błąd.
_____________ 
Dosyć krótko, ale mam nadzieję, że się podobało :) Jak wg Was zakończy się misja "Uratujmy jak najwięcej żarcia"?

Jak zwykle zachęcam do aktywnego czytania i komentowania mojej twórczości ^^

P S. Zrozumcie Martina, który chciał się rozerwać w obliczu śmierci. Taki już jego charakter xD